Po rozsypaniu się w proch państw zaborczych zaczęła świtać jutrzenka swobody dla nas Polaków. Lecz zdobycie tej swobody wymagało od nas skupienia ducha narodowego i poniesienia ofiar. I tak, dnia 7 stycznia 1919 roku zebrało się na placu przed Strzelnicą około 400 powstańców, by pójść na wroga i wywalczyć tę tak dawno upragnioną wolność. Zebranych podzielono na dwie kompanie. Dowództwo 1 kompanii powierzono Stefanowi Eitnerowi, a zaś 2 kompanię Leonowi Borowiczowi.
Po rozdzieleniu broni i amunicji, której była bardzo szczupła ilość, wyruszono na wozach w kierunku miasta Ponieca. W Poniecu zakwaterowano nas prócz części pierwszej kompanii, która otrzymała rozkaz udania się do Janiszewa. Główną komendą objął porucznik Ceptowski. Obywatelstwo miasta Ponieca bardzo gościnnie przyjęło powstańców. Oddział w Janiszewie stoczył kilka drobnych potyczek z grenzschutzem.
Po kilkudniowym pobycie w Janiszewie nadszedł rozkaz, abym przygotował kwaterę na folwarku Miechcin dla drugiej części kompani. Udałem się tamże i przygotowałem je. Po powrocie do Janiszewa przychodzi do mnie jakiś chłopak z doniesieniem, że od strony Pomykowa nadciąga oddział Niemców. Dowódca kompanii, Stefan Eitner, wyruszył z małym oddziałem naprzeciw, zdając mnie dowództwo nad pozostałymi powstańcami.
Rozdzieliwszy oddział na dwie części oczekiwaliśmy Niemców. Ponieważ zapas amunicji był bardzo szczupły, dopuściliśmy ich na odległość 250 metrów. Następnie otworzyliśmy ogień z kulomiotów. Później użyliśmy granatów ręcznych. Z powodu znacznej przewagi liczebnej i dobrego uzbrojenia Niemców zmuszeni zostaliśmy jednak do odwrotu.
Z małym oddziałem zająłem stanowisko, broniąc się za kopcami, by powstrzymać Niemców i dać możność wycofania się prawemu skrzydłu. Gdy skrzydło to było już w bezpiecznym miejscu, rozpocząłem z moim oddziałem, który już prawie cały był okolony, odwrót. Cofając się do wsi, dostaliśmy się do jakiejś zagrody, która była zajęta przez Niemców. Zorientowawszy się momentalnie, wydaję komendę po niemiecku: „dalej za Polakami!” W zamieszaniu tym wydostaliśmy się za płot. Kompania wycofała się bez jakichkolwiek strat w ludziach i wróciła do Ponieca, gdzie kwaterowała dwa dni. Dowódca Stefan Eitner w tych dniach opuścił kompanię i zdał dowództwo mnie.
Po doprowadzeniu kompanii do porządku wystawiłem różne placówki w Sowinach i Zawadach oraz rozsyłałem patrole. W czasie tym stoczono kilka drobnych potyczek bez jakichkolwiek strat w ludziach. Kilka dni później otrzymałem rozkaz wyruszenia z kompanią do Waszkowa. Tutaj w jednej potyczce zdobyliśmy większa ilość kulomiotów oraz amunicji, jeden wóz z parą koni i kilku jeńców.
Dwa tygodnie później otrzymałem rozkaz wycofać kompanię do Zawad i stąd wysłać parlamentariusza w osobie właściciela Zawad, Niemca rotmistrza, do Gościejewic. Parlamentariusz ten został wysłany i poinformowany, że Niemcy powinni się poddać do godz. 8 rano, przy czym jedna część miała wyruszyć w stronę Bojanowa, a druga Sowin. Przecięto też połączenie telefoniczne z Bojanowem, którą to pracę wykonywał powstaniec kapral Stanisław Mayer z Gostynia.
Po odejściu parlamentariusza wyruszyłem z kompanią pod Gościejewice i rozsypałem tutaj kompanię w tyralierkę w polu, oczekując wyniku pertraktacji. Wtem Niemcy otwarli na nas ogień z kulomiotów, a o umówionej godzinie wrócił parlamentariusz z Gościejewic i przyniósł odpowiedź, że Niemcy bronić się będą do ostatniego naboju. Wówczas otworzyłem ogień zbiorowy na pałac w Gościejewicach. Było to hasło dla drugiej kompanii, by rozpoczęła równocześnie atak z przeciwnej strony. Moja kompania była kompanią zaczepną i na nią skierowany był cały ogień od strony Gościejewic.
Kompania moja składała się w części z wojskowych i częściowo z młodzieży – skautów i sokołów. Ruszyliśmy do ataku i mimo zaciekłej obrony zdobyliśmy Gościejewice. Zabraliśmy przy tym do niewoli oficera i 36 żołnierzy oraz cały materiał wojenny. Strat pierwsza kompania nie poniosła żadnych, jedynie pozostawiony na tyłach karabin maszynowy, który miał na celu ostrzeliwania na wypadek nadejścia pomocy Niemcom od strony Bojanowa, został odcięty i ludzie dostali się do niewoli, lecz karabin maszynowy zdołali wrzucić do wody.
Placówka ta, która nie miała łączności z kompanią, została napadnięta przez silny patrol niemiecki. Jeden powstaniec poległ, a dwóch dostało się do niewoli. Po sześciu tygodniach udało im się jednak zbiec z niewoli, przy czym przynieśli z powrotem karabin maszynowy i odnaleźli pod śniegiem zabitego towarzysza, który pochowany został w Wielkich Strzelcach.
Kompania druga miała przy ataku na Gościejewice trzech poległych: Heinscha, Gulczyńskiego i Poradzewskiego oraz kilku rannych i to ciężko rannego Stanisława Mayera oraz lżej rannych Bolesława Stroińskiego, Józefa Michalaka, Antoniego Knappa, Wacława Beczkiewicza i innych.
Na drugi dzień po zdobyciu Gościejewic wróciła 1. kompania do Ponieca, gdzie dowództwo nad nią przejął ode mnie Leon Włodarczyk. Wyruszyło on z kompanią do Pawłowic. Ja zaś objąłem dowództwo nad 2. kompanią, z którą wyruszyłem do Waszkowa. Tu stoczyła moja kompania kilka drobnych potyczek, po czym zluzowała nas kompania krobska. Wskutek tego wróciliśmy do Ponieca, gdzie zdałem dowództwo Marcinowi Talarczykowi.
Przedruk: „Kronika Gostyńska” 1939, t. X, nr 1, s. 3-5